Witam, Czarodzieje!
Nowa notka dość szybko, a znacie moje możliwości, notki mogę dodawać długo, ale chyba wróciła mi wena na tego bloga, a z tego bardzo się cieszę :)
Nie wiem, kiedy będzie następna notka, gdyż 'witaj nowy tygodniu z mnóstwem kartkówek i sprawdzianów".
Nauczyciele oszaleli, chcą wszystko zrobić przed świętami, a ja już nie wyrabiam i nie mam głowy do bloga.
Czasem, aż jestem na siebie zła, na lekcji się wyłączam i wyobrażam sobie jakąś sytuację, zapisuję ją, a później nie wiem o co chodzi :D
No, ale notka jest, mam nadzieję, że będziecie zadowoleni.
Dedykuję ją Paulowi Walkerowi.
M. mnie dziś poinformowała, że nie żyje, bo jak zwykle jestem zacofana :D
No, to miłej lektury :)
Lilka.
**********
MUZYKA MUZYKA MUZYKA elo elo elo !
- Jak na każdym egzaminie, przypominam, że jeśli któreś z was, w jakikolwiek sposób będzie się porozumiewać, lub ściągać, odebrany wam będzie egzamin w trybie natychmiastowym.
Egzamin z Transmutacji był najtrudniejszy ze wszystkich. Były tam zagadnienia nawet z początków pierwszej klasy. Lily i James odgonili wspomnienia związane z oświadczynami w najdalszy kąt głowy i wypełnili ją formułkami z Transmutacji.
Profesor McGonnagall patrzyła na wszystkich lekko zmartwiona. Mimo wszystko, wierzyła w swoich uczniów i miała nadzieję, że jej surowość nie wyszła na marne. Tak bardzo tego chciała, gdy patrzyła na tych uczniów. Wtedy przypominała sobie siebie, gdy ona pisała Owutemy. Była jeszcze bardziej zdenerwowana niż oni. Miała zamiar w przyszłości pracować w Hogwarcie, właśnie jak profesor od Transmutacji. I marzenie się spełniło, karząc jej tyrać ile popadnie i porzucić swoją młodzieńczą miłość.
Otrząsnęła się ze wspomnień i posłała pokrzepiający uśmiech jednemu z uczniów, który otworzył buzię ze zdziwienia. Wtedy profesorka zmroziła go wzrokiem, a on natychmiast pochylił się z powrotem do kartki.
I na co mi ta serdeczność?, prychnęła w myślach.
*
Lily co jakiś czas zerkała w stronę Jamesa, siedzącego jakieś dziesięć ławek na prawo od niej. Dorcas siedziała tuż za nią, reszty nie widziała. Spojrzała na wielki zegar na środku sali - zostało im jeszcze piętnaście minut. Wszystko skończyła, sprawdziła dwa razy i odłożyła pióro.
Wczorajszy dzień...był dla niej cudowny, aż do pewnego momentu. Same oświadczyny Jamesa były magiczne, zawsze sobie takie wyobrażała. Tylko co jeśli pokłócą się i zerwą? To będzie jeszcze gorsze, niż gdyby byli tylko parą. Jednak tak go kochała...nie chciała być z nikim innym. Ile razy musieli już walczyć o to, by być razem. Ile łez wypłakała, ile napatrzyła się na cierpiącego chłopaka. Nigdy tego nie chciała.
Zadzwonił dzwonek, oznajmiający koniec egzaminu.
- Drodzy uczniowie, życzę wam jak najpomyślniejszego zdania! - usłyszeli jeszcze tylko głos profesor McGonagall i wybiegli z sali.
*****
- TO KONIEC! SŁYSZYCIE? KONIEC!
Zaśmiali się radośnie. Po policzku Lily popłynęła łza. Koniec egzaminów - wspaniale!
Koniec Hogwartu - koniec największej przygody w jej życiu.
Dorcas spojrzała na nią ze zrozumieniem. Przytuliła się do boku Syriusza, który objął ją i pocałował w czubek głowy.
Niemożliwe, ale czuła się po części zagrożona. Co jeśli po zakończeniu Black powie jej 'było miło' ?
Tak bardzo go kochała, że aż czasem nienawidziła siebie za to. Wybaczyłaby mu chyba wszystko. Chciała z nim być, nawet mogłaby być w ciąży, jeśli tylko miałaby Syriusza przy sobie. Pocałowała go dyskretnie w szyję.
Chłopak przytulił ją jeszcze mocniej.
- Syriusz? Chciałabym spędzić trochę czasu tylko z tobą - wyszeptała mu do ucha, lekko płaczliwym głosem. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony i wstał.
- My się zbieramy - oznajmił pozostałym i pociągnął Dorcas do swojego dormitorium.
Posadził ją na łóżku i uklęknął przed nią.
- Jaki tu porządek... - westchnęła.
- Lunio kazał nam posprzątać, powoli pakujemy rzeczy - wymamrotał. I dla niego nie było łatwo odejść z Hogwartu. To tu znalazł przyjaciół, brata, odkrył siebie, poznał Dorcas.
- Tak bardzo nie chcę stąd odchodzić - rozpłakała się. Syriusz nieporadnie pogłaskał ją po głowie.
- Wiem, Doruś, ja też nie - poczuł gulę w gardle. Nie będzie przecież płakał. Nie przy niej. W ogóle!
- Przytul mnie - wychlipała cicho. Wstał i przeniósł się na łóżko. Położył się na boku i poklepał miejsce obok siebie.
- Przecież masz jeszcze mnie - wyszeptał, gładząc ją po głowie. Nie łatwo mu przychodziły takie wyznania, ale gdy widział jej łzy...
- Nie powiesz mi za kilka tygodni 'dzięki, było fajnie' ?
- Dorcas, Dorcas - pokręcił głową. Przełknął ślinę i wyszeptał - Kocham cię.
Podniosła zaskoczona głowę. Powiedział jej to tylko raz, wtedy, nad morzem. Teraz sam, z nieprzymuszonej woli wymówił te dwa piękne słowa.
- Ja ciebie też - uśmiechnęła się i wytarła policzki - Co będzie później?
- Muszę wyremontować dom po wujku. Trzeba kupić meble, pomalować ściany...
- Sypialnię na żółto - zastrzegła, a on zaśmiał się.
- Nienawidzę tego koloru - stęknął.
- Wiem o tym - pocałował go w nos. Zamknęła oczy i ułożyła się wygodnie. Objął ją obiema rękami, a ona schowała twarz w zagłębieniu jego szyi - Syriusz? A co będzie z nami?
Czuł, że limit jego dziennego wypowiadania trudnych słów się wyczerpał.
- Jeśli tylko się zgodzisz, zamieszkamy razem pod koniec wakacji. Do tego czasu musisz mieszkać u rodziców - powiedział. Pokiwała głową i uśmiechnęła się do siebie.
- Po prostu bądź przy mnie zawsze.
*****
Leżeli na trawie, przytuleni do siebie. Chłopak gładził ją po ramieniu kawałkiem trawy.
- Co będzie po skończeniu szkoły? - spytała się.
- Otworzę księgarnię, a ty będziesz najlepszą stylistką w świecie czarodziejów.
Zaśmiała się radośnie.
- Okej - zgodziła się - Remusie, ja chcę być z tobą - wyznała nagle i zarumieniła się.
- Ja z tobą też - odparł speszony jej wyznaniem. Podniosła głowę i pocałowała go. Przekręciła się, i to ona teraz leżała na nim. Objął ją w pasie.
- Zamieszkajmy razem - wyszeptała. Gwałtownie się od niej oderwał.
- Ann, co ty mówisz? - spytał. Nie do końca dochodziło do niego to, co powiedziała. To ona, zaraz po Huncwotach dała mu najwięcej szczęścia. Dzięki niej zaczął naprawdę żyć. Był zadowolony ze swojego życia, naznaczonego 'futerkowym problemem'.
Dziewczyna znów się zaczerwieniła.
- Pomyślałam po prostu, że skoro chcemy być razem...możemy zamieszkać razem, prawda? Moja ciocia właśnie wyprowadza się do większego domu za miastem wraz z mężem, mogłaby odstąpić mi mieszkanie na Pokątnej, jest tam ogród. A ! Mieszkanie jest nad pustym pomieszczeniem, mógłbyś zrobić tam księgarnię...
Był oszołomiony. Pierwsze,co zrobił, było zamknięcie jej buzi namiętnym pocałunkiem. Przyciągnął ją do siebie i nie przestawał całować.
- Po prostu bądź przy mnie zawsze.
*****
- Dziewczyny! - do pokoju wbiegła Dorcas. Miała zaczerwienione policzki.
- Dor, co się dzieje? - spytała zaniepokojona Lily.
- Nic! Zaraz po szkole jedziemy na wycieczkę. Bez chłopaków! - dodała szybko.
- Wspaniale! - ucieszyła się Alicja, Ann pokiwała głową.
- Ale czemu? Co się stało? - spytała Rudowłosa.
- To nie ważne, po prostu trzeba odpocząć od chłopaków, okej? - spojrzała na wszystkie błagalnie - I nikomu ani słowa. Mają zatęsknić, Black musi zobaczyć, że beze mnie sobie nie poradzi! - zaśmiała się złośliwie, a dziewczyny pokręciły głową z politowaniem.
- Dorcas, co cię nagle wzięło? - pytała dalej Evans.
- Rozmawiałam dzisiaj z Syriuszem. Wszystko ładnie, pięknie, ale chciałabym, żebyśmy oboje bardziej zatęsknili. Dzięki temu nasz związek przetrwa dłużej. Taką mam nadzieję.
Lily pokiwała głową. Dorcas dobrze mówiła. Dzisiaj nie rozmawiała z Jamesem przez cały dzień. Tęskniła za wszystkim - za jego porannym pocałunkiem i jego ramionami, choć minął niecały dzień.
Westchnęła.
Zegarek wskazywał siódmą wieczorem. Przetarła ręką czoło, przypominając sobie wczoraj.
James, ten James, którego kocha nad życie oświadczył jej się. Był z nią zawsze, bronił ją, był przy niej gotów do wszystkiego. Zawsze.
Kochała go tak niewyobrażalnie mocno, że aż bolało.
Więc jak mogła powiedzieć, że potrzebuje czasu?
Idiotka!
Założyła bluzę, po czym wybiegła z dormitorium, przy zdziwionych minach przyjaciółek.
Nie mogła się nadziwić, że to wszystko nie doszło do niej wczoraj wieczorem. To, że kocha go tak mocno, że tylko z nim wyobraża sobie dalsze życie.
Wbiegła po schodach na górę i stanęła przed dormitorium Huncwotów. Była wczesna godzina, więc nie pukała. Usłyszała, że ktoś wchodzi pod prysznic. Weszła po cichu i podeszła do łóżka swojego chłopaka.
Ale go tam nie było. Na szafce nocnej leżała Mapa Huncwotów. Sięgnęła do tylnej kieszeni po różdżkę i wymamrotała formułkę.
- Jest - szepnęła do siebie i odrzuciła pergamin. Wybiegła z dormitorium. Dziesięć minut później wybiegała z zamku, by dalej, dysząc ciężko, biec do jeziora. Zobaczyła go już z daleka. Stał nad brzegiem i rzucał kamieniami do wody.
- James! - krzyknęła już, chociaż nawet nie była w połowie drogi. Nie usłyszał jej.
Przyśpieszyła i potykając się dobiegła już prawie do niego.
- James! - krzyknęła. Nie zdążyła wyhamować i wylądowała tyłkiem w błocie tuż przy brzegu - Świetnie - jęknęła. Rogacz pomógł jej wstać i otrzepał jej spodnie, po czym spojrzał na nią z pytaniem w oczach.
Wciąż przeżywał wczorajszy wieczór.
- James, musiałam się z tobą spotkać. Teraz - nie wiadomo czemu po jej policzkach zaczęły płynąć łzy - Kocham cię najmocniej na świecie, nie wyobrażam sobie życia z nikim innym, na prawdę - jęknęła i spojrzała na niego błagalnie.
On uśmiechnął się rozczulony i starł łzy z jej polików.
- Ja ciebie też, Lily. Tylko jeśli masz jakieś wątpliwości, na prawdę możemy...
- Nie mam! Na prawdę!
Wyciągnął z tylnej kieszeni pudełeczko i uklęknął przed nią.
- A więc, Lilyanne Evans, dziewczyno mojego życia, wyjdziesz za mnie? Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia z nikim innym - uśmiechnął się, gdy użył tych słów co ona wcześniej.
Lily pokiwała głową i przytuliła się do niego mocno. Cofnął się kilka kroków w tył, trzymając ją w ramionach.
- Kocham cię - szepnęła znów i pocałowała go w nos, policzek, brodę, oko, czoło i na końcu w usta.
Obrócił ją tyłem do siebie i objął. Położył głowę na jej ramieniu. Słońce zaświeciło im twarz, tak, że oboje przymrużyli oczy.
- Trzeba to oblać - uśmiechnął się nagle James - Ruda złośnica zgodziła się za mnie wyjść.Może śnię?
Walnęła go lekko w żebra, ale on przytulił ją tylko mocniej.
- James, co będzie po Hogwarcie?
- Nie wiem, Lily, nie wiem.
Pocałował ją w szyję. Spojrzeli w stronę słońca, które zaczęło powolutku zachodzić.
- Po prostu bądź przy mnie zawsze.
****
- Witam państwa na ostatnim meczu Quidditcha w tym roku szkolnym!
Na trybunach panowała wrzawa, jeszcze większa niż zwykle, gdyż finał należał do Gryffindoru oraz Slytherinu.
Kapitan drużyny Gryfonów przechadzał się po szatni, nerwowo machając miotłą. Już ostatni raz usłyszy trzepot małych skrzydełek znicza, ostatni raz będzie słyszał krzyki uczniów na tym boisku. Dziś miało się wszystko rozstrzygnąć, czy te wszystkie treningi, złamane kości, kilka lat ćwiczeń poszły na marne, czy nie.
- Drużyno! - zawołał James - Jesteśmy świetnie przygotowani, pogoda dopisuje. Chciałbym, aby i w tym roku u McGonagall stał Puchar Quidditcha, rozumiemy się?
- Tak, kapitanie!
- Dzięki za te wszystkie lata! Do boju drużyno! Gryffindor! Ooooo! Gryffindor! Gryffindor!
*
- Łapo, weź mnie trzymaj. Czy ty widzisz, kto siedzi obok Dumbla? - spytał Rogacz, zaciskając mocniej dłoń na rączce miotły.
- Jasny gwint! Czy to nie Jason Robson? - Syriusz z niedowierzania aż upuścił swoją miotłę.
- Kolejny powód, by wygrać mecz - szepnął do siebie James. Spojrzał na trybuny i wyłowił wzrokiem swoją narzeczoną, tak, narzeczoną.
Uśmiechnął się do siebie.
Chwilę potem dopadła go trema. Wyszli na sam środek boiska.
- Chciałabym, aby była to ładna i czysta gra! - krzyknął sędzia - Kapitanowie, podajcie sobie dłonie!
James i wysoki, barczysty Ślizgon podeszli do siebie. O dziwo, nie siłowali się na ręce, tak, jak to mieli w zwyczaju. Oboje byli zdenerwowani pojawieniem się Jasona Robsona - oboje mieli szansę zaistnienia w świecie Quidditcha.
- Na miotły! - dmuchnęła w gwizdek, a zawodnicy dźwignęli się w górę. James standardowo poleciał na samą górę, nad zawodnikami tak, by miał widok na całe boisko. Był dumny. Był dumny z całej drużyny, gdy na nich patrzył, miał ochotę uronić kilka łez. Przez kilka lat doprowadzał ich do zwycięstwa, nie mógł tym razem zawieść.
- I JEST! TRZYDZIEŚCI DO DZIESIĘCIU DLA GRYFONÓW! BLACK, ŚWIETNA AKCJA!
*
Po pól godzinie Gryffindor prowadził już stoma punktami. Syriusz popisał się kilkoma technikami, zapewne by zaimponować Robsonowi. I udało mu się, gdyż wysoki, rudowłosy mężczyzna patrzył na niego z podziwem, jednocześnie zerkając na Rogacza. Czuł wtedy, jak mu gorąco i nerwowo omiatał boisko wzrokiem. Nagle zauważył błysk. Ruszył do przodu.
- CZYŻBY JAMES POTTER ZOBACZYŁ ZNICZA? DALEJ POTTER, TO BĘDZIE TWOJE KOLEJNE MISTRZOSTWO!
Okularnik uśmiechnął się do siebie, ale zaraz spoważniał, gdy kątem oka zauważył szukającego Ślizgonów. Znicz żartował z nich, umykał przed ich rękami. Latali po całym boisku, czasem omijając filary drewniane, na których siedzieli nauczyciele. Praktycznie wszyscy obserwowali ich. Pałkarze zarówno Gryffindoru, jak i Slytherinu obserwowali swoich szukających. Jedynie ścigający nadal nabijali punkty.
Huncwotki z zapartym tchem śledziły poczynania Jamesa, Remus nerwowo przygryzał wargę, a Peter o mało co nie dostał palpitacji.
Potter leciał coraz niżej. Znajdowali się jakieś dwa metry od ziemi.Znicz znów zrobił zwrot,tym razem w prawo, jednak on był na to przygotowany. Gwałtownie przechylił się na miotłę i złapał znicza w obie ręce. Nie przewidział jednak, że nie starczy mu równowagi. Zsuwał się z miotły coraz bardziej, aż w końcu zawisnął trzymając się jedną ręką. Tłum zgromadzonych wstrzymał oddech. Gdy James wyciągnął rękę do góry, przez jego palce przebiły się złote skrzydełka.
- TAK! GRYFFINDOR WYGRAŁ OSTATNI MECZ! PUCHAR QUIDDITCHA NALEŻY DO NICH! ŚWIETNA AKCJA, POTTER!
Wybuchnęła wrzawa. Jamesowi szumiało w uszach. Usilnie starał się złapać miotły drugą ręką. I nagle nie wytrzymał. Kibice zbiegający na ziemię wstrzymali oddech. Spadał z coraz większą prędkością, w myślach prosząc Merlina o szczęście i wyznając Lily miłość. Już prawie dotykał ziemi, czuł to w kościach, gdy nagle ktoś złapał go za obie ręce. Spojrzał do góry i ujrzał roześmianą twarz Syriusza.
- Wygraliśmy, stary. Jesteśmy niepokonani. Weszliśmy jako wygrani, wyszliśmy jako wygrani.
*
Dumbledore niósł wielki, złoto czerwony puchar. James wraz z reszta drużyny byli już na ziemi. Kibice wciąż skandowali jego nazwisko.
- Puchar w ręce kapitana! Gryffindor wygrał! - zawołał wesoło dyrektor, a wśród tłumu wybuchły oklaski i jeszcze więcej krzyków.
Do Jamesa podbiegła Lily i rzuciła mu się na szyję. Z uśmiechem oddał jej namiętny pocałunek. Chwilę potem zostali od siebie oderwani, gdy drużyna podniosła kapitana i posadziła na barkach najsilniejszych.
- POTTER! POTTER! POTTER! POTTER!
- Impreza! - krzyknął ktoś w tłumie i cała roześmiana grupa ruszyła do wieży Gryffindoru, gdzie czekała ich ostatnia balanga w Pokoju Wspólnym.
Ich ostatnie wędrówki beztroskich lat powoli dobiegały końca.