Przyjaciele są jak ciche anioły,które podniosą nas,kiedy nasze skrzydła zapomną,jak latać...

czwartek, 30 lipca 2015

57. Plany, plany.

Między pracą ( dorosłość ble ) mam chwilkę czasu, żeby bazgrać w zeszycie, więc oto część 1 tej notki :)

Miłych wakacji ! :)


**********

MUZYKA

Grecja była piękna niezależnie od pory dnia. Gdy nie spali do południa, wychodzili rankiem na plażę poćwiczyć. James z Lily zazwyczaj biegali, Dorcas z Syriuszem tarzali się po piachu, a Carmen, Noel, Remus i Ann zwykli korzystać z ciepłej wody. Jedynie Alicja i Frank woleli zwiedzać wioskę.
Kiedy podnosili się z łóżek dopiero o dwunastej, pomagali cioci Lily szykować ogromne śniadanie, a następnie chodzili do portu pracować razem z tatą Noela - no, chłopcy wyciągali sieci z wody, wrzucali ryby do kubłów i pomagali na kutrach, a dziewczyny siedziały na pomoście mocząc nogi i pijąc wymyślne soki mrożone.
Na takich beztroskach minęły dwa tygodnie. Mama Jamesa została powiadomiona listownie o ich zamiarach. Dwa dni później otrzymali kategoryczny zakaz na ślub. Wyjec wykrzyczał im, że nie zgadza się na to i mają poczekać przynajmniej dwa miesiące. James niechętnie się na to zgodził, ale i tak niewiele miał do mówienia. Wszystkie kobiety w domu sprzysięgły się przeciw niemu, argumentując, że Lily musi znaleźć idealną suknię, buty, welon, a ich mamy muszą dogadać się w kwestii miejsca ślubu i wesela.
Jak tylko pojawiał się temat ołtarza, Lily natychmiast markotniała.
- Lily - zatrzymał ją głos, gdy znów wyszła w trakcie rozmowy.
- Zaraz przyjdę - wspięła się po schodach.
Nie dał tak łatwo za wygraną. Wszedł zaraz za nią i zamknął drzwi od jej pokoju.
- Co jest ? - spytał, zakładając ręce na piersi.
- Powiedziałam, że zaraz przyjdę - warknęła, siadając na łóżku.
- Świetnie, poczekam tutaj aż się ogarniesz - usiadł obok niej.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Może chcę być sama ? - burknęła - Wyjdź.
- Evans, natychmiast powiedz mi, o co ci chodzi. Wychodzisz kolejny raz, jak tylko zaczynamy gadać o kwiatach i innych bzdetach przy ołtarzu. Jeśli nie jesteś gotowa, wystarczy powiedzieć ! - wybuchnął, wstając gwałtownie.
- Nie ! - wyjąkała - Nie chodzi o to, James - potarła czoło.
- No więc o co ? - ukucnął przed nią i wziął jej dłonie w swoje.
- Po prostu... - wzięła głęboki oddech - Mam ochotę płakać za każdym razem, gdy przypomnę sobie, że tata nie odprowadzi mnie od ołtarza.
Jaki był głupi, nawet nie przeszło mu to przez myśl.
Idiota, warknął na siebie w myślach, żałując swojego wcześniejszego wybuchu.
- Twój tata na pewno chciałby tam być - potarł jej dłonie kciukami - Jestem pewien, że będzie cię obserwował, gdziekolwiek jest. Tradycja nakazuje, żeby to ojciec pana młodego zaprowadził cię do ołtarza, jeśli ojciec panny młodej nie może, jednak całkowicie zrozumiem, jeśli chcesz pójść sama - pogładził jej policzek.
- Nie, nie - pokręciła głową - Chcę iść z twoim tatą - uśmiechnęła się - Dziękuję, że to ze mnie wyciągnąłeś - uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, a jemu zatrzepotało gwałtownie serce. Podniósł się na nogi i usiadł obok niej, biorąc ją w ramiona.
- Po to tu jestem, złośliwcu - pocałował ją w usta.
Z cichutkim jękiem pozwoliła, by jego język zasiał spustoszenie w jej ustach. Zsunął ręce na jej pośladki i przycisnął ją do siebie.
- Chyba nigdy nie będę miał wystarczająco dość ciebie - stwierdził.
- Całe szczęście, bo mam to samo - wplotła palce w jego włosy - Mogłabym nigdy nie wychodzić z twojego łóżka - przycisnęła się jeszcze bliżej.
- Jak to jest, że zawsze cię pragnę ? - wydyszał, przesuwając ręce na jej gołą skórę brzucha.
- Myślałam, że tylko ja tak mam - zaczęła ściągać mu koszulkę.
- Czyli świetnie do siebie pasujemy - jego dłoń zacisnęła się na haftkach stanika.
- Na to wychodzi - zachichotała.
- Lily ! James ! - usłyszeli wołanie mamy Lily.
James jęknął i puścił ją.
- Chyba jednak musimy wyjść.
- A tam musimy - zachichotała i przylgnęła do niego, gdy wstał. Oddał mocno pocałunek.
- Lily i James ! Macie natychmiast zejść na dół, bo inaczej wejdę i ściągnę was sama !
Jęknęli oboje.
- Później to dokończymy, słodka Lily - pocałował ją w zarumieniony policzek i pociągnął do drzwi.
Zbiegli na dół.
- Po waszym wyglądzie mogę sądzić, że godzenie jest najlepsze - Syriusz ugryzł jabłko, ciągnąc Dor  na swoje kolana.
- To ty jesteś mistrzem w godzeniu - stwierdziła Dorcas, przypominając sobie ich wszystkie zgody.
Obecni w pokoju zachichotali.
- Wiem to doskonale, kochanie - cmoknął ją w szyję - Dlatego tak często się kłócimy.
Dorcas prychnęła.
- Robisz to tylko po to ? - odwróciła głowę - Czy chodzi ci o wkurzanie mnie, tak dla zasady ?
- Oczywiście, że nie. Widzisz, kotuniu ? - Syriusz przejechał palcem po jej udzie - Możesz teraz dać mi buziaka na zgodę.
Towarzystwo zaśmiało się, a Meadowes wywróciła oczami.
- Dobrze, teraz możemy porozmawiać o kwiatach ! - pani Evans klasnęła w dłonie.
Lily podniosła głowę i spojrzała na Jamesa, uśmiechając się.

**********

Dni leciały powoli, a oni planowali  powrót. Noel i Carmen postanowili, że ślub wyprawią na święta, co dawało Lily doskonały pretekst szybkiego odwiedzenia mamy.
Lily i James w końcu ulegli sugestiom rodziców i po wielu kłótniach postanowili, że ślub odbędzie się w marcu, po świętach.
W końcu sami musieli przyznać, że mieli zaledwie osiemnaście lat i że strasznie się pośpieszyli z decyzją o ślubie. Jednocześnie oboje wiedzieli, że nie wyobrażali sobie życia z nikim innym. To, co razem przeżyli, wystarczyło im jako znak, że nic ich już nie pokona, a nawet jeśli, znajdą drogę powrotną do siebie.
Lily poprosiła przyjaciółki, by były jej druhnami i każda zgodziła się natychmiast.
James poprosił Syriusza, aby był jego głównym drużbą, miał podać im obrączki przy ołtarzu i wygłosić przemowę na weselu. Reszta Huncwotów, Frank i Noel  obiecała, że również stanie tego dnia przy jego boku.
Zdawało się, że wszyscy są w szampańskim humorze, jednak każde z nich potrafiło dostrzec, że między Remusem i Anną występuje jakieś napięcie.
- Musimy porozmawiać - szepnął Remus któregoś wieczoru i wziął dziewczynę stanowczo za rękę.
Przeszli przez plażę, aż doszli do brzegu wody. Chłopak potarł kark niepewnie.
- Remus ? Wszystko dobrze ? - spytała zaniepokojona Ann, obejmując się ramionami.
- Wiesz, że cię kocham, prawda ? - spojrzał na nią.
- Wiem. Ja ciebie też kocham - odparła, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Wiesz, że któregoś dnia chciałbym się z tobą ożenić ? - spytał znów.
- Wiem - szepnęła zaskoczona.
- I wiesz, że nie będziemy mogli mieć dzieci, chyba, że adoptujemy ?
Wstrzymała oddech, ale pokiwała wolno głową.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- To co ty ze mną robisz ? - warknął nagle, aż zrobiła krok do tyłu - Nie dam ci dziecka, nie będziesz ze mną szczęśliwa.
Jej ruch był szybki. Podniosła pięść i walnęła go w ramię z calej siły. Jęknęła, gdy poczuła przeszywający ból.
Zszokowany złapał ją za dłoń.
- Za co to ?
- Jesteś idiotą, Lupin ! - wrzasnęła, waląc go drugą ręką - Niby taki inteligenty, a jednak idiota !
- Ann ! - złapał ją delikatnie za obie ręce.
- Myślisz, że nie wiedziałam o tym, gdy się z tobą wiązałam ?! Myślisz, że zaraz z tobą zerwę ? Do diabła z tobą, Remusie Lupinie !
Patrzył oszołomiony, jak wyrywa się z jego ramion i kieruje do domku. Westchnął głęboko, starając się opanować emocje.
Gdy zniknęła za szklanymi drzwiami, ruszył jej śladami. Miała rację, mogła zostawić go dawno temu, a tego nie zrobiła, choć zdawała sobie sprawę, że miał wiele wad, których nie dało się zmienić, nie ważne jak mocno by chcieli. Całe to zamieszanie wokół ślubów przyjaciół podziałało na Remusa jak kubeł zimnej wody. Przez cały czas jakby zapomniał o tym, że tak naprawdę ze swoim wilkołactwem nie jest w stanie zapewnić Ann najlepszego życia, jaki sobie wymarzyła. Była słodka, marzycielska, mądra i przede wszystkim młoda - mogła jeszcze znależć kogoś, w kim się zakocha i kto na pewno da jej życie, na jakie zasługuje. Jednocześnie przeklął w myślach za to, w jaki sposób się do tego zabrał - byli razem już naprawdę długo, wiedział, że musiał dać jej możliwość własnego zdania.
Wszedł za nią do domu. Wyciągnął z lodówki paczkę mrożonek i skierował się szybko do swojego pokoju. Lekko pchnął drzwi i serce mu się ścisnęło. Uklęknął szybko przed Ann i złapał jej dłonie, przykładając do nich mrożonkę.
- Nie dotykaj mnie - wychlipała i założyła ręce na piersi, czując, jak pieką ją ręce. Była pewna, że złamała sobie paznokieć.
- Przepraszam - westchnął Remus, siadając na ziemi - To wszystko mnie przerasta. Jako jedyna ze swoich przyjaciółek nie będziesz mogła mieć swojego dziecka. Nie przeraża cię to ? - podniósł na nią wzrok.
- Oczywiście, że mnie to przeraża. Ale przetrawiłam to już dawno.
- Nie będę ryzykował, że dziecko może być zdrowe. Nie będę - wyszeptał.
- Wiem to doskonale, Remusie - zsunęła się na ziemię przed nim i pozwoliła, by otulił wierzch jej dłoni mrożonką.
- Więc...
- Więc nic. Kocham cię i zdaję sobie sprawę, że nie urodzę dziecka, ale nie możesz mówić, że nie będziemy mieli swoich dzieci. Te adoptowane będą nasze, bo będziemy je kochać i dbać o nie.
Przez chwilę w ich sypialni panowała cisza. Ramiona Remusa drżały, uporczywie wpatrywał się w trzymaną mrożonkę.
- Nie wiem, czym sobie na ciebie zasłużyłem. Jestem nikim, Annie.
- Gdybyś nie trzymał moich rąk, przywaliłabym ci jeszcze raz - warknęła - Masz wspaniałych przyjaciół, jesteś piekielnie inteligenty i ja cię kocham. Wszyscy cię kochamy i żadne z nas nie ma cię za nic. Wątpisz w nas ?
- Nie ! - zaprzeczył gwałtownie - Nigdy w was nie zwątpię. Ann, najpierw musimy kupić mieszkanie, znaleźć pracę...adopcja może trwać latami, a może nawet nie dojść do skutku, gdy dowiedzą się, kim jestem....
Złapała jego twarz w dłonie, zrzucając mrożonkę na ziemię.
- Wiem, Remus. Kocham cię i przejdziemy przez to razem - pocałowała go mocno.
Automatycznie objął ją w pasie i oddał żarliwy pocałunek, nie wiedząc, co innego zrobić. Czy byłby w stanie ją zostawić ?